.

.

31 gru 2013

Lola Tasak (i jej łamiące serce fanfiction)


Bardzo ładna reklama Mun bardzo dziękuję :*
I nawiasem mówiąc to sama nie jem ziemniaków od trzech dni xD
Psalm miłości przeczytałam i jest boski, no i szczerze mówiąc, słuchałam do tego dość smutaśnych piosenek, no i czytałam to tak koło 1 nad ranem, jak nie dalej... I stwierdzam iż było tak cudownym shotem, że zazdroszczę. Jednym słowem geniusz.
No i tak się złożyło że też coś wczoraj szraibnęłam (i tym razem nie zawiera to koni ani innych dziwnych postaci xD) i chciałabym poznać twoje zdanie na ten temat:

Siedział w swojej komnacie od trzech dni. Z nikim się nie kontaktował, nie schodził nawet na posiłki. Ale nie, dlatego, że próbował zagłodzić się na śmierć, tylko po prostu apetyt opuścił go wraz z tamtym wydarzeniem.
Leżał na ogromnym łożu tępo wpatrując się w sufit pomieszczenia. Wyglądał jakby nad czymś rozmyślał, ale w rzeczywistości w jego głowie tkwiła czerń. Pustka. Nie widział teraz sensu w niczym, co mógłby robić, lub nie robić.
Wiedział, że gdyby Frigga, królowa Asgardu, którą uważał za matkę, choć nią nie była, gdyby ciągle żyła, mógłby do niej pójść, albo ona przyszłaby do niego. Na pewno wtedy byłoby mu lżej. Wyżalić się osobie, którą kochał, tego mu brakowało. A po śmierci Friggi miał tylko jedną taką osobę.
Sigyn. Kobieta, którą wziął za żonę. Zawsze była w stanie go zrozumieć. Zawsze potrafiła pomóc, doradzić i, co najważniejsze, wybić mu z głowy zamiary, po których żałowałby tego, że żyje. Nie zawsze jej słuchał, ale wiedział, że miała rację w większości przypadków.
Podniósł się do pozycji siedzącej, spuścił nogi na drewnianą podłogę i oparł łokcie na kolanach. Przetarł dłońmi twarz, wzdychając ciężko.
Z zamkniętymi oczyma, przesunął palcami po swoich ustach i bliznach nad oraz pod nimi. To ona, z pomocą zaklęć, których ją nauczył, zdjęła metalowe szwy, założone przez karły.
To ona ocierała krew wypływającą z tych ran.
To ona chciała dla niego dobrze, w przeciwieństwie do pozostałych dziewięciu światów.
To ona tak delikatnie i tak namiętnie całowała jego usta.
Pamiętał, jak patrzyła na niego ze zrozumieniem. Pamiętał, jak znosiła każdy jego błąd. Jak potrafiła kłócić się z nim godzinami, byleby jakoś przemówić mu do rozsądku.
A kiedy doprowadzał ją do łez, na początku miał satysfakcję z wygranej, ale niemal od razu robił sobie wyrzuty o to, że potrafi doprowadzić do czegoś takiego.
Pamiętał wieczór, kiedy wrócił do swoich komnat i zastał ją siedzącą na fotelu. Była odwrócona do niego plecami, więc podszedł do niej, położył dłonie na jej szczupłych ramionach i ucałował ją w policzek. Niemal od razu znalazł się przed nią. Przykucnął i kciukami otarł łzy z jej twarzy i szeptem, nie chcąc przerywać ciszy, panującej w ciemności, w której siedziała, zapytał:
-Zrobiłem coś źle?
Sigyn bojąc się, że jej głos załamie się, pokiwała tylko przecząco głową. Spojrzał wtedy na nią, po części z ulgą, po część z pytaniem w oczach: „Co się stało?”. Ale nie odpowiedziała, choć dostrzegła to pytanie.
Nie chcąc płakać na jego oczach wtuliła się, w Boga Kłamstw i dopiero, kiedy objął ją swoimi silnymi ramionami i oparł swoją brodę o czubek jej głowy, zaniosła się płaczem.
Psotnik, wbrew temu, co uważał Odyn, okazał się bardzo wrażliwym Bogiem. Wtedy pozwolił jej się wypłakać, wcześniej pozwolił wykrzyczeć wszystko, co o nim myślała. Pozwolił jej być sobą.

Uśmiechał się, kiedy widział promienny uśmiech dodający jej urody.
Potrafił cieszyć się razem z nią. Potrafił płakać razem z nią. Potrafił być wściekły razem z nią.
A ona, Sigyn, potrafiła go zmienić.
Z zimnego, bezuczuciowego, niebędącego w stanie dostrzec piękna otaczających go światów wyrzutka, ona, Sigyn, stworzyła zupełnie innego człowieka. Człowieka, albo raczej Boga, który rozumiał ból, który okazywał swoje emocje, który, co najważniejsze, potrafił się uśmiechać. Ale nie ironicznie, czy złośliwie, jak to miał w zwyczaju, lecz szczerze. I pięknie, jak twierdziła.
Długo do tego dążyła, ale w końcu udało jej się roztopić lód okalający jego wrażliwe serce. Ona przy nim mogła być sobą i on przy niej mógł być sobą. Ale tylko przy niej… Pomyślał wspominając dalej.
Tylko przy Sigyn, przy kobiecie, którą nauczył się kochać i kochał ją najmocniej na świecie, tylko przy niej okazywał emocje i, co za tym idzie, słabości, jak twierdził.
Lud Asgardu ciągle widział w nim starego Kłamcę, lecz trochę przyćmionego. Na początku współczuli kobiecie, która musiała wyjść, za Loki’ego. Za Kłamcę, za potwora, którego znali we wszystkich dziewięciu światach od najgorszej strony.
Nie poślubiła go z własnej woli, lecz z rozkazu Odyna, Wszechojca.
Mówiła mu kiedyś, że na początku bała się i nie chciała tego małżeństwa.
-Żałujesz?
Zapytał wtedy, czując, że za chwile ta kobieta mogła złamać jego serce. Czekał na odpowiedź, która długo nie nadchodziła. Albo nadeszła po kilku sekundach, lecz dla niego wydawały się wtedy wiecznością.
Sigyn podniosła na niego swoje radosne, błękitne oczy i patrząc, jakby na jego duszę, z uśmiechem wyszeptała:
-Nie.
Wtedy i Kłamca uśmiechnął się. Sigyn zarzuciła mu wtedy ręce na szyję, stanęła na palcach i wyszeptała prosto do jego ucha:
-Nie zamieniłabym cię nawet na najodważniejszego wojownika Vallhali. Nawet na samego Thora.
Po tych słowach poczuł jej miękkie, ciepłe usta na swoich.
Przesunął palcami swojej chłodnej dłoni po swoich ustach. Uświadamiając sobie, co robi otworzył oczy, zacisnął obie dłonie w pięści i wściekle podszedł do okna. Jego pięści zderzyły się z szybą, po której kilka sekund później pozostały tylko małe kawałki w rogach ramy.
Chłodny podmuch znad wybrzeża owiał twarz Loki’ego powodując, że lekko wzdrygnął się, niby z zimna. Zacisnął dłonie na dolnej ramie, przez co pozostałości szyby wbiły się w jego skórę, ale teraz nic sobie z tego nie robił.
Jego wzrok utkwił w morzu płynącym pod tęczowym mostem, prowadzącym do portalu.
Z każdą chwilą palce Loki’ego zacieśniały się coraz mocniej, a on jak zamrożony, nie potrafił ruszyć się z miejsca. Jego serce zabiło mocniej, a oczy zaczęły piec.

Kolejny podmuch wiatru pomógł mu wyrwać się z tego transu. Powoli podniósł dłonie, prawie na wysokość swojej twarzy. Kawałki szkła rozcięły jego skórę tak, że teraz były całe we krwi.
Zaklną pod nosem, ale nie uleczył się. Nawet nie wytarł czerwonej cieczy. Zerknął jeszcze raz przez okno, po czym usiadł na podłodze, opierając plecy na ścianie, w taki sposób, że okno znajdowało się tuż nad jego głową.
Odtworzył w pamięci wszystko, co zdarzyło się trzy dni temu. Od samego rana.
Promienie słoneczne wpadały do ich sypialni przez przeszklone drzwi prowadzące na balkon. Ona ciągle spała, a on nie chcąc jej obudzić, ciągle leżał obok, przytulając ją do siebie i chowając twarz w jej włosach. Długo budowali uczucie miłości, głównie przez niego. To zawsze on, zawsze Kłamca musiał coś zepsuć, ale po jakimś czasie przestał robić na złość swojej żonie, ponieważ dostrzegł nie tylko jej starania, ale to, że naprawdę coś do niej czuje.
Poruszyła się niespokojnie i zaspanym głosem wyszeptała, w jego szyję:
-Nie możesz spać?
-Dlaczego pytasz?
-Bo słyszę twoje wspominające myśli, tak jakby krzyczały.
-Wybacz, że cię obudziłem.
Uśmiechnęła się, w ten sposób, jaki Loki kochał i delikatnie całując go w szyję, odpowiedziała:
-I tak miałam już wstawać.
Westchnęła ciężko, po czym wyswobadzając się z ramion Psotnika wstała z łóżka i udała się do pomieszczenia obok, żeby się ubrać.
Pamiętał, że zrobił to samo, potem zjedli śniadanie, a kilka godzin później zaczęli się kłócić. Tematem był Thor, syn Odyna. Loki wysmarował jego młot Mjollnir tłuszczem zwierzęcym tak, że za każdym razem wyślizgiwał się z dłoni Boga Piorunów. On sam uważał to za niewinny żart, których swoją drogą, dawno nie robił. Za to Sigyn zrobiła mu za to awanturę.
Pamiętał, że powiedział, albo raczej wykrzyczał:
-Możesz już nie wracać!
Ona w odpowiedzi opuściła komnatę trzaskając za sobą drzwiami. Był wściekły, więc nie poszedł za nią.
Pamiętał, że nie zjawiła się na obiedzie, po którym Thor chciał zamienić z nim słowo.
Po posiłku, kiedy sala opustoszała, został tam tylko Loki i Thor.
-Loki, musisz coś wiedzieć…
Po tym, co powiedział mu dalej, po tych trzech słowach, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przez chwilę nie oddychał, a kiedy odzyskał tą zdolność, były to krótkie i płytkie oddechy. Jego dłonie zaczęły się trząść, a kolana uginać pod ciężarem jego ciała. Oparł ręce na stole, żeby się nie przewrócić. A po chwili napełniło go uczucie furii. Uderzył pięścią w stół, a drugą dłonią wysłał strumień magii, która potłukła wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu wzroku.
-Loki…
Thor próbował mówić do niego spokojnie i w taki sposób, żeby jeszcze bardziej go nie zdenerwować, ale Kłamca przerwał mu krzycząc:

-GDZIE ON JEST?! Zabiję go, przy najbliższej okazji! Sukinsyn!
Thor nie odpowiadał, więc Psotnik opuścił salę zostawiając go tam samego.
Doskonale pamiętał te trzy słowa, które krążą w jego myślach od tamtego czasu. Sigyn nie żyje. Gromowładny wypowiedział to zdanie bez żadnych emocji, z tak bezczelną obojętnością… Powiedział mu też, kto jest winny jej śmierci. Baldur, Bóg, którego wszyscy kochali.
Pamiętał, że nie mógł znaleźć Baldura, brata Thora, więc udał się do swoich komnat. Zatrzasnął za sobą drzwi, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
Nadchodził zmrok, a jego oczy zaczęły nieznośnie piec. Zaniósł się płaczem tak gorzkim, jak nigdy dotąd. Jak nie on.
A kiedy było już całkiem ciemno otworzył okno w swojej komnacie. I wtedy zobaczył łodzie wypływające w morze. Łodzie, które chwilę później zajęły się ogniem. Wiedział, że pośród nich jest ciało kobiety, którą kochał nad życie. To był oficjalny pogrzeb.
Kiedy łodzie znalazły się za krawędzią otchłani, w którą spadała woda, zaczęły znikać. Pył, który widział, pył, który unosił się wysoko na nocne niebo, w końcu znikając z jego zasięgu wzroku, ten pył, stał się dla niego najboleśniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział.
Teraz siedział pod tym samym oknem, z którego obserwował to zdarzenie trzy dni temu. Znów przejechał palcami po swoich ustach.
A ostatnie słowa, które do niej wypowiedział były: „Możesz już nie wracać”. I wykonała twój rozkaz, odezwała się jego podświadomość, którą teraz zepchnął na drugi plan.
Teraz czuł tylko pustkę. Powracał stary Kłamca. Ten, który nie szanował nikogo oprócz samego siebie. Ten, który nie baczył na konsekwencje, tylko robił to, co uważał, że zrobi innym Bogom na złość.
Zmieniła go. Potrafiła wywołać uśmiech na jego twarzy. Potrafiła go wysłuchać. A teraz, kiedy jej zabrakło, kto będzie pozwalał mu śmiać się szczerze? Kto będzie pozwalał płakać, kiedy te wszystkie uczucia za bardzo będą go przytłaczać? Kto będzie w stanie wszystko mu wybaczyć? Kto da mu kolejną i kolejną, i kolejną szansę?
Samotna łza spłynęła po jego lewym policzku. Nie otarł wilgotnego śladu po niej. Chciał tylko tego, żeby Sigyn wróciła, żeby to ona otarła jego łzy, żeby teraz przy nim trwała.
Tylko ona to potrafiła. Tylko ona potrafiła być przy nim sobą, żeby on był sobą przy niej.
Sigyn, Bogini cierpliwości i lojalności, żona Loki’ego, Boga Kłamstw, która go zmieniła.
Schował twarz w dłoniach i po raz ostatni, za swojego życia zaniósł się płaczem. Żałobnym płaczem.


     Mun: Proszę państwa, proszę uważnie przyjrzeć się awatarowi użytkownika Lola Tasak. Proszę zwrócić uwagę zwłaszcza na kompozycję jej twarzy. Czy również dostrzegają państwo ten uśmiech? Uśmiech ten to uśmiech Szatana. Szatana gotowego wyruszyć w drogę po blogosferze, by łamać serca, doprowadzać do łez i wywoływać ciężką depresję. A wszystko to w postaci jednego fanfika.
   Dziękuję, już dzisiaj nie zasnę. Będę tonąć w oceanie rozpaczy zżerana przez żal. A teraz idź do kąta i pomyśl o tym co zrobiłaś.


   *Mun przeprasza, ale musi wyjść i dojść do siebie. Zbyt wiele emocji jak na jeden dzień*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz